Marta – mama, która się nie bała

DSC_0049Rodzice prowadzili gospodarstwo, mieli dwa i pół hektara, dwie krowy, gęsi, kury. Jak się brało ślub trzeba było mieć pierzyny, więc się gęsi skubało. A mama wychodziła dwa razy za mąż. Pierwszy raz – przed wojną, miała wtedy 18 lat. Jednak pół roku po ślubie zabrali go na wojnę i już nie wrócił. Zginął na terenie Związku Radzieckiego. Po wojnie wyszła drugi raz za mąż, i z tego małżeństwa jestem ja i siostra.

Mama mieszkała z babcią, która właściwie była jej ciocią. Chodziła do szkoły do Jejkowic. Mimo, że się bardzo dobrze uczyła, nie kształciła się dalej. Koleżanka mi powiedziała kiedyś, jak ta „Marta Szymurka zawsze się dobrze uczyła, jak ja jej zazdrościłam”. Po ślubie zajęła się gospodarstwem i dziećmi.

DSC_0051W czasie wojny rodzina była ewakuowana do Niedobczyc, ale tu był dom, zostały krowy. Więc mama przyjeżdżała do Jejkowic na kole, żeby je doglądać. Mama nigdy nie mówiła źle na Niemca. Bo nawet wtedy, gdy byli w piwnicy i mieli jakieś jedzenie, to ich wołali i im dawali – dzielili się z nimi. Pewnego razu, gdy przyjechała na rowerze do domu, Niemiec napakował jej mięsa dla rodziny. Wracała z tym pakunkiem do Niedobczyc. Jednak po drodze, na górce spotkała dwóch Rosjan. Jeden miał taki szpagat, a drugi nie miał kety – i jeden drugiego ciągnął. Jak zobaczyli mamę to ją zatrzymali. Co mogła w tej chwili myśleć? – żeby tylko te koło wzięli, a mi dali spokój. Zabrali jej towar i wyrzucili na skraj terenu oznakowanego “Miny”. Mama od razu spostrzegła, że skoro rzucili i nie wybuchło – to nie ma tam miny, ale nic nie powiedziała. Więc Rusy wzięli te jej koło – a dali jej bez kety i pojechali. Ona odczekała chwilę i wzięła ten towar. Szła piechotą aż do Niedobczyc. Miała odwagę tam chodzić, chyba nie zdawała sobie sprawy, że może ją co złego spotkać.DSC_0055

Po wojnie to już mogli się skupić na gospodarstwie. A trzeba przyznać, że kiedyś to się ludzie narobili. Zwłaszcza, jak się zboże kosiło. Nie było snopowiązałek, samemu się wiązało i stawiało. A musiało być równo. Tak samo jak wtedy, gdy łąki kosili kosiarze, przychodziło się i te pokosy rozrzucało. Ale potem to chyba weszło w krew. Jak już byłam mężatką, gdy pojechaliśmy do Zawoji, zrobiło mi się żal kobiety, która pracowała w polu, więc poszliśmy jej pomóc. Kiedyś tak się robiło.


Historia pani Krystyny Pustelnik, opracowała: Paulina Dróżdzel