Wiesz, że długo się zastanawiałam, czy mogę pisać o Tobie… Wiesz, że nadal się waham, ale też wiem, że znasz moje myśli i zrozumiesz, dlaczego to robię.

Dziecko!

Nie mów do mnie dziecko Babciu. Ja już mam pięćdziesiąt trzy lata i dawno przestałam być dzieckiem. Zawsze tak do mnie mówiłaś, to może, choć tym razem się powstrzymasz.

Dla mnie, jak zresztą i dla Twojej mamy zawsze będziesz dzieckiem, bez względu na wiek. Postaram się, choć może to być trudne. A Twój pomysł tej rozmowy ze mną niezbyt mi się uśmiecha. Nigdy nie lubiłam się otwierać na innych, a tym bardziej nie lubiłam rozmawiać o sobie.

To pomyśl, że to taki występ na scenie. Taka aktorska gra. W końcu zdarzało Ci się po wojnie występować na scenie. Co prawda tylko w amatorskim teatrzyku, ale jak by nie patrzeć, było to pokazywanie swojego „ja” i swojej twarzy.

Twoje argumenty nadal do mnie nie przemawiają, ale i tak nie mam wpływu na to, co zrobisz. A straszyć Cię po nocach za to nie będę, bo w końcu byłaś i jesteś moją jedyną wnuczką, czyli moim fragmentem. Sama byłam uparta przez całe życie, więc dobra – zaczynamy.

Urodziłaś się w 1912 roku w Toruniu, jako Helena Alicja, a raczej, jako Helen Alice Klewenhagen. Nie byłaś jedynym dzieckiem swoich rodziców. Czy Twoje dzieciństwo było szczęśliwe?

Oczywiście. Toruń zawsze był w moich wspomnieniach miejscem, w którym byłam najszczęśliwsza. Nie byliśmy bogaci, ale też nie klepaliśmy biedy. Początkowo mieszkaliśmy przy ulicy Cmentarnej, a potem moi rodzice, czyli  Stanisław i Marianna – mam nadzieję, że wyszukałaś ich imiona w papierach, które po mnie pozostały – przeprowadzili się do mieszkania w kamienicy na starym mieście. Dokładniej na św. Ducha 21.

Tak, wyszukałam. Nawet znalazłam w starej książce teleadresowej Torunia, iż przy ulicy Prostej 28 mieszkał jakiś Wojciech Klewenhagen. To był brat Twojego taty?

Tak, nazywano go czasem Adalbertem. To on sprowadził mojego ojca do Torunia.

Pod adresem na św. Ducha 21 widnieje również Elżbieta Klewenhagen.

Dziecko! Dobrze wiesz, że ten temat nie jest mi miły. Wolałabym go nie poruszać. To Lizka, moja młodsza siostra.

(1) Prababcia Marianna z córkami Heleną i Lizką (i nieznaną kobietą)

Postaram się powstrzymywać od pytań o ciotkę Lizkę, ale nie wiem, czy mi się uda. Zawsze była tabu w trakcie rozmów, więc mnie ona ciekawi. Na razie wrócę do czasów Twojej młodości. Patrzę na Twoje świadectwo szkolne i widzę, że byłaś pilną uczennicą, choć ten dostateczny z geografii to mały wstyd.

Nie lubiłam profesora, to się zdarzało nawet Tobie, więc się nie czepiaj. Szkołę powszechną skończyłam w 1926 w Toruniu. Rodziców nie było zbytnio stać na moją dalszą edukację, więc posłali mnie jedynie na kurs pisania na maszynie.

 W tamtych czasach to i tak było coś. Miałam kwalifikacje, by pracować w  biurze, choć niestety początkowo pracy jako biuralistka nie mogłam znaleźć i zaczęłam się przyuczać do zawodu krawcowej. Opowiem Ci jedną historię, której na pewno nie znasz. Otóż praktykowałam, oczywiście za darmo, u dyplomowanej mistrzyni krawieckiej Henrjety Chylińskiej. Miała swoją pracownię przy Chełmińskiego. Przyjęła mnie na początku 1932 roku, miałam wtedy niecałe 20 lat i nie uśmiechało mi się całymi dniami wykrawać rękawy, czy fastrygować płaszcze. Niestety była to znajoma mojej mamy, dodam, że wyjątkowo wredna kobieta to była, i gdy tylko mogła to donosiła rodzicom. A to, że odeszłam na chwilę od maszyny do szycia, a to, że za mało się uśmiechałam do klientek, albo, że złamałam igłę. Wiem, że mnie nie znosiła. Była starą zgorzkniałą kobietą i nie cierpiała młodych panien. Pewnego dnia nie wytrzymałam jej dogadywania i po prostu nie poszłam do pracy. To było pod koniec czerwca, Toruń był tak piękny, że nie zastanawiałam się nad konsekwencjami. Cały dzień spędziłam z koleżanką nad Wisłą. Niestety, zanim wróciłam do domu z wymyślonym kłamstwem, które mogłoby choćby ociupinkę usprawiedliwić moje przewinienie, szefowa wysłała do rodziców inną praktykantkę z odręcznym pisemkiem informującym o mojej niesubordynacji. Rozpętała się starsza burza. Choć jak widzisz ze świadectwa, które pani Chylińska wystawiła, została ona zażegnana.

(2) ChylińskaTo zasługa ojca, który stanął w mojej obronie i użył całego swojego czaru, by udobruchać mistrzynię. A powiem Ci, że miał tego czaru dużo. Dziś, będąc tu gdzie jestem, wiem jakich słów użył. Ha ha. Dla mnie wtedy był wybawcą i nie zastanawiałam się jak to zrobił. Jedynie mama była zła, że już tam nie pracuję, a sądzę, że i o metodę przebłagania też miała pretensje.

No to niezły był z Ciebie gagatek. Zrobiłaś sobie labę, ale całkowicie Cię rozumiem. Widzę, że byłaś córeczką tatusia. A Lizka?

Miałaś nie pytać! Lizka w tym czasie już uganiała się za mężczyznami, co jej zostało do końca. Ojciec mnie bardzo kochał. Po aferze z Chylińską miałam uraz do szycia i krawcowych, choć mama uważała, że to dobry i intratny zawód. Znowu zaczęłam poszukiwać pracy biurowej. Niestety w tamtym czasie, a pamiętaj, że był Wielki Kryzys, nie było o nią łatwo. Zapomniałam Ci powiedzieć, że jeszcze przed Chylińską, czyli w 1931 r., pracowałam jako praktykantka biurowa w Palarni Kawy „Mocca”, ale zwolniono mnie z powodu redukcji personelu. Tą pracę bardzo lubiłam. A tu potem nudne przeszywanie, więc musiałam się zbuntować. Poza tym skoro moja mama Marianna pracowała jako biuralistka, to dlaczego ja miałam przyszywać guziki. Tak przy okazji, pamiętaj, by nigdy nie zgubić tego zdjęcia swojej prababci z obrazem Marszałka Piłsudskiego.

(7) Prababcia MariannaCo było dalej?

Życie. Co jakiś czas udawało mi się gdzieś zatrudnić. Najdłużej pracowałam w fabryce tynków „Elewacja”. To było duże przedsiębiorstwo i jeden z oddziałów miał siedzibę w Toruniu przy Mostowej. Byłam w swoim żywiole, poza tym w owym czasie praca w biurze nobilitowała. A i zarobki nie były tragiczne. Mogłam sobie pozwolić na wycieczki, bywałam w Gdyni (tam była główna siedziba „Elewacji”), Warszawie, Poznaniu. Piękne czasy.

(3) ElewacjaCo tam robiłaś?

Rozliczałam płace robotników, prowadziłam korespondencję, pisałam na maszynie.

Czyli byli mężczyźni? Ani słowem na razie nie wspomniałaś o sprawach męsko-damskich. Byłaś kochliwa?

Co za pytanie?!

Babciu… mamy XXI wiek. Cóż dziwnego w tym pytaniu?

Pamiętaj, że ja nadal mentalnie jestem w XX wieku. Dobrze. Odpowiadam. Byli mężczyźni, ale ja nie byłam jakoś specjalnie wrażliwa na ich zaloty. Oczywiście do momentu, w którym poznałam Twojego dziadka. A przedtem powiedzmy, że miałam kolegów. I niech Ci to wystarczy.

A ja w albumie widzę Cię z mężczyznami…

(4) Babcia w Gdyni 1936 (5) Babcia 1937

Powiedziałam Ci przecież. Koledzy.

Jak się poznaliście z dziadkiem?

Eh, niech to też pozostanie naszą – moją i Pawła – tajemnicą. Gdy kiedyś do nas dołączysz, to będziesz wiedzieć. Twój dziadek Paweł był niezwykłym mężczyzną. Wysoki, przystojny, o niesamowitych oczach i ustach, szarmancki, cudnie śpiewał i wyśmienicie tańczył. Kobiety za nim szalały, a on wybrał mnie. Nieskromnie powiem, że byliśmy piękną parą. Nie przetrwało żadne z naszych wspólnych zdjęć sprzed wojny, więc musisz mi wierzyć na słowo. Wszystkie koleżanki mi go zazdrościły, a ja chodziłam z nim pod pachę po Toruniu i duma mnie rozpierała. Sama popatrz na jego zdjęcia. Był bardzo lubiany, miał mnóstwo przyjaciół i znajomych. Taka dusza towarzystwa.

(8) Dziadek w Toruniu przed wojną z kolegamiGdy braliście ślub, to byliście już dość dojrzali jak na tamte czasy. Ty miałaś 27 a on 30 lat.

Czasem trzeba poczekać na właściwego człowieka. Poza tym cóż w tym złego? W tym Twoim XXI wieku to standard, więc się mnie nie czepiaj. Nie byliśmy długo narzeczeństwem, nadciągały złe czasy i chcieliśmy być oficjalnie razem na wypadek wojny. Jeszcze jako mój narzeczony Paweł pracował jako mechanik w Państwowym Zarządzie Wodnym w Toruniu. Potem został zmobilizowany. Pogrzeb w zdjęciach to znajdziesz swego dziadka w przedwojennym polskim mundurze.

(11) Dziadek w wojsku polskimTak, widzę Wasz akt zawarcia małżeństwa – 20 lipca 1939 i znam te zdjęcia. Za miesiąc i 11 dni od Waszego ślubu wybuchła wojna…

Niemcy zajęli Toruń 7 września. Przedtem jednak miasto było bombardowane. To było straszne. Polskie wojska w trakcie ewakuacji wysadziły dwa mosty, co nie przeszkodziło żołnierzom Wehrmachtu objęcie władzy nad moim ukochanym Toruniem. Początek wojny był potworny. Ten strach, ta niepewność. Na szczęście Paweł wrócił cały i zdrowy z kampanii. Mieszkaliśmy razem z moimi rodzicami. Już wiedziałam, że jestem w ciąży, co dodatkowo potęgowało moje lęki. Wojna to jest zły czas na sprowadzanie na świat dzieci.

Mogę przerwać? Jest legenda w naszej rodzinie, że mój pradziadek, a Twój tata zginął w łapance na początku wojny. Nigdy nie dowiedziałam się żadnych szczegółów na ten temat.

Bo nie pytałaś. Smarkata byłaś i Cię to nie interesowało.

O, przepraszam. Interesowało, ale to Ty nie chciałaś mówić.

Wtedy, w 1939 r. do końca nie wiedzieliśmy w jakich okolicznościach zginął. Moja mama jedynie została przez kogoś powiadomiona, że został rozstrzelany i pochowany w grobie masowym. Dziś wiem, że było kilka takich łapanek, a raczej zbiorowych aresztowań. Macie teraz Internety i inne cuda, to sobie poszukaj informacji o Forcie VII. Mój ukochany tata Staś został zabity w wieku 64 lat jako Polak, choć miał tak niepolsko brzmiące nazwisko – Klewenhagen. Zginęło wtedy wielu mieszkańców Torunia. To była straszna tragedia dla mnie, dla mamy i tu muszę być sprawiedliwa i powiedzieć, że dla mej siostry Lizki też. Pamiętaj, że byłam wtedy w ciąży, więc moje obawy o przyszłość były zwielokrotnione w porównaniu z Lizką. O wojnie przeczytałaś w życiu tyle książek, że nie muszę Ci z detalami opisywać tego, co się działo w Toruniu w tych latach.

Tak. Czytałam, ale wspomnień nigdy dość.

Zaczęło się trudne życie, choć w porównaniu z niektórymi mieszkańcami mojego miasta, to i tak o niebo lepsze. Wiem czym się od lat interesujesz, więc dlatego to mówię. Toruń szybko był „Judenfrei”. Paweł miał wielu kolegów Żydów. Kochał wszystkich ludzi.

Sorry, Babciu, tym razem nie o Żydach. Mówimy o Tobie, plisss.

(14) Ausweiss ToruńCo za niechlujstwo językowe. Nie tak Cię uczono. Wracam więc do lat 40-tych, choć to dla mnie będzie ciężkie. Jak wiesz moje panieńskie nazwisko było bardzo obce, choć byłam Polką.

Z kolei nazwisko Twojego dziadka, czyli i po ślubie moje było bardzo polskie, choć dziadek urodził się pod Berlinem. Oczywiście, że nie był Niemcem, Małgosiu… urodził się tam raczej przez przypadek, gdyż Twój drugi pradziadek wtedy tam pracował. Nie mniej jednak nawet w poświadczeniu obywatelstwa polskiego, wystawionego przez władze Miasta Torunia w 1926 r. podawana jest miejscowość Niederschönhausen w powiecie berlińskim. Dziś to już Berlin. Jak już jestem przy rodzinie mojego Pawełka, to warto wspomnieć, że miał jedną siostrę, którą bardzo kochał. Uwielbiał też swoją jedyną siostrzenicę Lulę, o której miłość nawet byłam leciutko zazdrosna, gdyż ciągle o niej gadał.

(10) Dziadek Paweł z siostrzenicą LuląDopiero, gdy urodziła się nasza córeczka, a Twoja mama Alunia, co stało się 11 maja 1940 roku, to przeniósł na nią wszystkie swoje uczucia.

(13) Babcia z Alą w Toruniu wojnaPaweł był wyśmienitym ślusarzem i mechanikiem, więc w czasie wojny miał pracę. Mimo wciągnięcia na Volkslistę aż do września 1944 był z nami, choć czuł, że może zostać wcielony do Wehrmachtu. I nagle ta wiadomość do nas dotarła. Alusia miała 4 latka, a jej tata, a zarazem mój mąż i Twój dziadek musiał iść walczyć z aliantami za Rzeszę. Dotarłam do takiego momentu, że muszę chyba zapalić i napić się kawy.

Zaraz zrobię.

Zostałyśmy same. Trzy kobiety w kamienicy przy św. Ducha. Dorabiałam, a Twoją mamą opiekowała się jej owdowiała babcia. Raz tylko udało się Pawełkowi przyjechać do nas w trakcie tej strasznej służby.

Było to zaraz po wstępnym przeszkoleniu. Zostało mi tylko jedno zdjęcie z tego dnia.  Lizka oczywiście w futrach prowadzała się po Toruniu.

(15) Babcia dziadek i Ala w Toruniu w 1944Proszę, Twoja kawa. Czy dziadek zabijał?

A jakie to ma dziś znaczenie? To wojna była. Dobrowolnie do niemieckiego wojska nie poszedł.

Mieszkasz na Śląsku, to wiesz jak było na terenach wcielonych do Rzeszy. Długo nie wojował, bo został wzięty, jak to mówiono, do niewoli francuskiej. Jako żołnierz Wehrmachtu dostał się do obozu jenieckiego i to tam nabawił się gruźlicy, z którą wrócił pod koniec 1945 r.

Wiem, zadałam durne pytanie. Przeskoczyłaś cały rok, a ja bym chciała jeszcze raz usłyszeć co się działo w styczniu 1945 r.

To, że zima 1945 roku była ciężka to wiesz. Wisła zamarzła i przez rzekę – po krze prowadziła droga, którą wielu torunian uciekało z obawy przed nadciągającymi Rosjanami. Niemiecka propaganda swoje zrobiła i my też uznałyśmy, że należy uciekać z miasta. Niestety nasze możliwości ucieczki były ograniczone, więc jedynie mogłyśmy liczyć, że ktoś nas zabierze na jakiś wóz. Trwały naloty, dookoła wszędzie leżały trupy.
Alusia bardzo zachorowała i miała wysoką gorączkę. Jeszcze musiała oddać swoją ukochaną lalkę, gdyż właściciel wozu, na który mogłyśmy wejść, by odjechać z miasta, zażądał tej lali dla swej córki. Jak się możesz domyślać daleko nie uciekłyśmy. To nie miało sensu z chorym dzieckiem. Obie z moją mamą, dla której to też było ponad siły, uznałyśmy, że wracamy do mieszkania. Pieszo przez Wisłę, pomiędzy głowami koni, porzuconymi przez ludzi gratami, tobołkami. Wróciłyśmy i to była dobra decyzja. Nie mając żadnych lekarstw jedynym sposobem na zmniejszenie gorączki Aluni było obkładanie jej mokrymi prześcieradłami. Czekanie na zapowiadane hordy Rosjan było straszne. Na szczęście Ala jakoś do siebie doszła, ale jak wiesz do końca jej życia został jej uraz przed zimnem. No i przed lecącymi samolotami.

Nigdy mi o tym nie opowiadała, dopiero, gdy odeszłam, to ujrzałam jej lęki. A teraz, gdy jesteśmy razem, to i ona wie o moich. Wracam do Ruskich. Gdy weszli do miasta działy się dantejskie sceny. Kiedyś Ci o tym opowiadałam. Zresztą dobrze znasz historię o tym jednym, który przyszedł do naszego mieszkania, w którym mieszkałyśmy. Twoja prababcia pochowała wszystko, co jeszcze było cenne w mieszkaniu, a pod swetrem na ręce miała dość cenną rodzinną pamiątkę – złotą bransoletkę.  Uznała, że jej, jako starszej pani nikt nie tknie. Gdy do mieszkania weszli Ruscy, pijani od perfum, które wypili w pobliskiej drogerii, wiedziałam, że to koniec. Zaczęło się plądrowanie, wywalanie wszystkiego, rozbijanie porcelany (przywiezionej jeszcze z Łodzi przez moich rodziców). W pewnym momencie wszedł do mieszkania, jakiś chyba wyższy rangą, żołnierz o skośnych rysach. Podszedł do mnie trzymającej Alunię na rękach, potem do mojej mamy, której w tym momencie wysunęła się spod ubrania złota bransoletka. Przełożył przez obrączkę bagnet i już miał ją rozerwać, gdy nagle powiedział: „Ja nie Rus, ja Azjat”. Warknął coś do plądrujących i wszyscy wyszli. Byłyśmy uratowane.

(20) Ruskie zaświadczenie 1945Znam tą historię na pamięć. Zna już ją moja dorosła córka, czyli Twoja prawnuczka a zarazem praprawnuczka Marianny ze zdjęcia z Piłsudskim. Jestem pewna, że przekaże ją następnym pokoleniom. Dzięki temu, że Was wtedy nie obrabowano u mnie na ścianie wisi stary obraz, o którym wiem jedynie, że jest po mojej praprababci.

Wiem, słyszę jak z nią rozmawiasz i widzę wiszący obraz. To dobrze. No a potem nastała nowa władza, a ja czekałam na Pawełka. Wiedziałam, że żyje. Do Polski dotarł przez punkt repatriacyjny w Dziedzicach 1 września 1945 r. Mieszkałyśmy wtedy przy ul. Szerokiej 42 i czekały na niego. Ten dzień, w którym wrócił, był jednym ze szczęśliwszych w moim życiu.

(17) Babcia z dziadkiem 1948-1949Wreszcie ktoś się nami zaopiekuje, wreszcie nie wszystko będzie na mojej głowie. Ala szalała z radości. On ją huśtał na kolanach i cały czas całował.
A tymczasem trzeba było z czegoś żyć… Ale żyliśmy i byliśmy wszyscy za wyjątkiem mojego taty. Paweł zarejestrował się w biurze pracy i jako fachowiec dostał prawie zaraz skierowanie na Dolny Śląsk, czyli wówczas Ziemie Odzyskane. Miał rozpocząć pracę w wałbrzyskiej Hucie Karol, która po jakimś czasie stała się Zakładami Naprawczymi Przemysłu Węglowego.

(18) dziadek WałbrzychTo niemieckie miasto nie odniosło prawie żadnych strat w 1945 r. i było zasiedlane przez Polaków, głównie robotników, bo kraj potrzebował węgla, stali i maszyn. Nie chciałam znowu zostać sama, więc pojechałam z Pawłem. Alusia na razie miała być z moją mamą, gdyż nie wiedzieliśmy co tam zastaniemy.
Przydzielono nam mieszkanie na tzw. Piaskowej Górze na osiedlu nr 16. Nie lubiłam Wałbrzycha ani Piaskowej Góry. Tam było strasznie.

Mogę się wtrącić? Choć Alusię tam zabieraliście rzadko, to jednak je pamiętała i ona mi to miasto opisywała jako potworne. Chyba była rozdarta między miłością do Was, a domem ze swoją babcią.

Dlatego zostawiłam ją w Toruniu. Poza tym tam rozpoczęła szkołę. No i była jeszcze Lizka i moja mama w Toruniu.

(21) Lizka z prababcią 1951 ToruńCzyli w sumie oddałaś córkę? Nie uważasz, że może źle zrobiłaś? Patrząc z perspektywy czasu Alusia, czyli moja mama, przez to rozdzielenie, nie miała okazji nacieszyć się swoim tatą. Miała o to zawsze do Ciebie pretensje.

Dziecko, co Ty mi imputujesz? Że się jej pozbyłam? Miałam ją tam brać do tego potwornego i dzikiego miejsca? W Toruniu miała lepiej. Poza tym miałam inne problemy na głowie, niż ciaćkanie się z fanaberiami Ali. Moja mama i Lizka ją rozpieściły za mocno.

Ale ona była małą dziewczynką. Miała prawo być rozpieszczana.

Jeśli będziesz ze mną w ten sposób rozmawiać, to zaraz skończymy tą rozmowę.

Dobrze, już przepraszam. Nie gniewaj się. Wiem, że pobyt w Wałbrzychu nie był dla Ciebie dobry. Pod koniec lat 40-tych urodziłaś tam córkę i ją straciłaś, gdy była niemowlakiem.

Nie chcę na jej temat rozmawiać, choć teraz jest już ze mną, więc mogłabym.  Miała na imię Elżunia.

Ala, czyli moja mama mówiła mi, że miała blond loczki.

Koniec tematu.

Ok. Potem „Huta Karol” skierowała dziadka na Górny Śląsk i w ten sposób znaleźliście się w Boguszowicach.

Tak. Choć najpierw był jeszcze Bytom i Lędziny, a potem już Boguszowice. Paweł już był chory w Wałbrzychu, ale nie dawał tego po sobie poznać. W Boguszowicach pracował jako kierownik budowy płuczki i nie chciał tej pracy stracić, więc nie dbał o siebie. Palił, czasem popijał, choć nie powinien. Gdy już wiadomo było, że to gruźlica, to zaczęły się problemy z lekami. Gruźlica była skutkiem pobytu w obozie jenieckim.

A Ala? Widziała, że jej ukochany tatuś jest chory?

Nie mówiłam jej początkowo. Niestety 18 maja 1951 roku w Toruniu zmarła moja mama. Dla 11-letniej Alusi to był cios. Odeszła jej ukochana babcia. Dla mnie też. W ciągu dwóch lat straciłam dwie bliskie mi osoby. Córkę i mamę.

Po latach odejście Alusi też było ciosem dla jej 8-letniej wnuczki.

Wiem, widziałam. Przeszła na moją stronę za szybko.

Wtedy ją z dziadkiem zabraliście na Śląsk?

Do zakończenia roku szkolnego była z Lizką, a potem już z nami. No i musiałam jej powiedzieć, że Paweł ma gruźlicę. Zresztą się domyślała, bo często bywał w szpitalach. Nie miałam dla niej tyle czasu ile powinnam. Niestety. Pracowałam, starałam się go ratować. Nie udało się. Paweł umarł w Boguszowicach 16 marca 1952 roku. Ala została bez taty, a ja bez męża w tym obcym środowisku. W jakiejś pipidówie na familokach przy kopalni. A raczej w takim hotelu robotniczym. Nie czułam się tu dobrze. Gdy był Paweł, to
jeszcze się to jakoś układało, bo on był lubiany i nikt nie wytykał nas od goroli. Miałam 40 lat i byłam wdową. To były ciężkie lata. Zmiany pracy, niskie zarobki, musiałam walczyć o byt.

Ale miałaś córkę, pracę, dach nad głową…

Dach nad głową! I co z tego. Córkę mi odbierała Lizka.

O! To już przeginasz! Ona Ci jej nie odbierała. Ona jej dawała to, czego Ty nie mogłaś. Zabierała ją na wakacje, kupowała rzeczy. Nie bądź niesprawiedliwa dla swojej siostry.

Nie wiesz jak było, to się nie wypowiadaj. Kupowała ją tym Ciechocinkiem, Międzyzdrojami i pobytami w Toruniu. Ten jej mąż pseudo arystokrata wszystko opłacał. Cholera wie skąd mieli te pieniądze w tamtych czasach. Futra, auta, perły i wakacje.  A na koniec śmierć w przytułku. Odbierała mi córkę i tyle.

(22) Ala w Ciechocinku z Lizką 1956Babciu, ale Ala chodziła zimą do szkoły w dziurawych butach, a Ty musiałaś mieć na ciuchy, gazety i papierosy.
No i fryzjera. Opowiadała mi o tym.

Pracowałam, nie mogłam wyglądać jak łachudra. Poza tym sama sobie szyłam, więc wiele nie wydawałam.

No tak, kierowniczka radiowęzła, kaowiec, kierowniczka Domu Górnika, to wymagało oprawy. Zawsze przywiązywałaś wagę do stroju i wyglądu. Do końca kręciłaś te „dudki” na głowie. Niezaprzeczalnym jest fakt, że wszystkie trzy – Ty, Twoja mama no i moja mama miałyście w sobie taką niewiarygodną elegancję . I w młodości i na starsze lata.

(6) Babcia z koleżanką w Toruniu przed wojną (25) Babcia Dom Górnika

Nie oceniaj mnie. Kiedyś, gdy spojrzysz na to z góry zobaczysz prawdę.  A co do elegancji, to niestety Tobie jej nie przekazałyśmy, moje dziecko.

Zgoda w obu sprawach. Już nie będę oceniać.. Przecież wiesz, że Cię kochałam i kocham, choć mnie zmuszałaś do stania prosto na stole, gdy fastrygowałaś na mnie jakieś spódniczki czy sukienki. Jak ja nie znosiłam tego Twojego „Tak krawiec kraje, jak materii staje”, gdy nie chciałaś mi uszyć czegoś po mojej myśli. Do dziś mam Twój grzybek do cerowania.

Nigdy nie potrafiłaś ustać 10 minut bez ruchu.

Oj tam, oj tam. Tak sobie teraz myślę, że możemy pominąć te dwadzieścia parę lat, gdy ja już byłam na świecie a Ty jeszcze. Jak uważasz? Choć chciałabym jeszcze popytać o mężczyzn, którzy na pewno się koło Ciebie kręcili, gdy zostałaś sama, o życie na osiedlu w Boguszowicach, o Twój brak bliskich znajomych, o zerwanie więzi z Lizką i rodziną siostry Twego męża, a także o to, że Alusia tak szybko wyszła za mąż, bo wolała uciec z od życia z Tobą, ale to byłoby już z mojej strony za wiele.

(23) Babcia w Boguszowicach 1955 (chyba)Wreszcie mądre zdanie. Miałam Cię jedną i też Cię kochałam. Alusię też. Może skorupa, w której się zamknęłam po śmierci Pawła, nie pozwalała mi tego okazywać, ale obie Was kochałam. Widzę jak przychodzisz na mój grób, w którym złożono i szczątki Pawła. Bardzo mnie zawsze wzrusza gdy do nas mówisz, bo jesteś naszym jedynym przedłużeniem, naszą ciągłością. Magda Ci ostatnio tłumaczyła teorię neodarwinizmu i chyba się z nią zgadzam.

Słuchałaś tego?

Oczywiście. Razem z Pawełkiem, Alusią, Elżunią no i Lizką. Śmialiśmy się jak udawałaś mądrzejszą niż jesteś. Lula – siostrzenica Pawełka, którą tu raz wspomniałam jest z Was bardzo dumna. Ona zawsze była według mnie przeintelektualizowana i to jej zostało. Nawet tu.

Z Lizką? Pogodziłyście się tam… na górze?

Nie było wyjścia.

Oj, ciocia Lula. Mam jej listy…Będziesz zła, że opublikuję tą rozmowę?

Nie, ale pod jednym warunkiem. Ustalisz – sama dla siebie – datę urodzenia i śmierci mojej córeczki Elżuni i kiedyś pojedziesz do tego strasznego miasta i na cmentarzu pod krzyżem zapalisz znicz.

(28) Babcia 1980 okołoDobrze Babciu. Byłam w Wałbrzychu dwa razy, ale jakoś nie pomyślałam o nieznanej cioci Elżuni.

Bo łaziłaś po cmentarzu żydowskim, zamiast katolickim. No to idź już spać. Koniec spowiedzi.

Pa, Babciu. Wracaj do dziadka Pawła. Ucałuj moją Mamę.

/Małgosia/